Ciemna, nieco wychudzona sylwetka skradła się między sawannowymi trawami, a dwubarwne ślepia wypatrywały bacznie potencjalnych ofiar. W żołądku pojawiło się już nieprzyjemne ssanie, dając mu znać, że pora na łowy. Wciąż trwała pora mokra, czyli pora urodzaju, w której o zwierzynę teoretycznie jest łatwiej, więc jakakolwiek dalsza zwłoka byłaby nierozsądna z jego strony. Zresztą, czuł również pragnienie krwi. Dawno już nie miał szans kosztować tego pieszczącego podniebienie czerwonego płynu; tęsknił za tym smakiem bardziej niż przypuszczał. To też był jakiś powód, żeby zapolować, choć taka krew to nie to samo, co krew innego lwa.
Cały czas kroczył na ugiętych łapach, niemal szorując brzuchem po ziemi, by lepiej ukryć się wśród roślinności. Także brał cały czas poprawki na wiatr, by zawsze być pod niego i nie dać szansy ewentualnej ofierze na zbyt szybkie wykrycie jego obecności.